List od czytelnika: Moje obchody 11 listopada

O niemiłym incydencie z 11 listopada pisze Pan Jarosław: Podobno najlepiej wychodzą nieplanowane imprezy, takie na pełny „spontan”. Znacie Państwo takie prawidło – no nam akurat się to nie sprawdziło.

Prezentujemy Państwu nadesłany przez pana Jarosława tekst dotyczący incydentu oraz jego odczuć z tym związanych w czasie Lubelskiego Rajdu Niepodległości:

Znacie Państwo takie prawidło – no nam akurat się to nie sprawdziło.

Z powodu pandemii przewidywałem, że zewnętrzne przejawy naszego świętowania dnia niepodległości ograniczymy jedynie do wywieszenia flagi na balkonie. Czułem jednak w sobie taki zgrzyt z powodu dewaluacji znaczenia tego święta. Jak w ogóle można ze sobą zestawić poświęcenie na rzecz niepodległości oraz bezmiar krzywd jakie doznało cały szereg pokoleń Polaków z obecnymi obawami zdrowotnymi, które miałby uzasadnić zaniechanie organizacji obchodów tego dnia? Dlatego jakże do mnie trafiła inicjatywa przejazdu przez Lublin w zorganizowany sposób kawalkadą samochodów.

Na „rondo” Dmowskiego (z punktu widzenia kodeksu drogowego faktycznie jest to skrzyżowanie) przyjechaliśmy z żoną złotawym Mondeo kilka minut po godzinie 21. Włączyliśmy się w szpaler samochodów na wewnętrznym pasie. Atmosfera była podniosła – wiele trzepoczących flag, dźwięk klaksonów, nostalgiczny Żuk puszczający patriotyczne melodie. Z powodów oczywistych skrzyżowanie zaczęło się korkować. Ruch odbywał się „czkawkowo”: co metr czasem półtora. W czasie kiedy zapaliło się czerwone światło znajdowałem się akurat na zakręcie skrzyżowania. Wydaje mi się, że prawym błotnikiem wjechałem już nawet w obrys prostopadłego pasa ruchu. W tym samym czasie samochód na pasie, na który chciałem wjechać przejechał nagle na sąsiedni pas. Zwolnione w ten sposób miejsce skwapliwie postanowiłem wykorzystać – raz żeby przypadkiem nie blokować błotnikiem choćby w części pasa ruchu dla którego za chwile miało zapalić się zielone światło, dwa żeby dać miejsce innym samochodom stojącym za mną na pasie który właśnie opuściłem i choć w części rozładować to spiętrzenie. Z 10 sekund później stała się niebieskość – na sąsiedni pas ruchu podjechał radiowóz z którego pani policjant wydała polecenie opuszczenia skrzyżowania i zatrzymania się – co też uczyniłem. Rozpoczęła się procedura ustalenia tożsamości, trzeźwości oraz zostałem poinformowany o niezastosowaniu się do znaku S1 (czerwone światło) oraz na dzień dobry nałożeniu kary 6 punktów oraz 300 PLN. Nie negowałem faktu czerwonego światła, jednak zwróciłem wtedy uwagę na wyżej opisany kontekst – że to nie było wjechanie na skrzyżowanie na czerwonym świetle tylko skręt w lewo, że nie przeciąłem czyjegoś toru jazdy tym samym nie wymusiłem na nikim pierwszeństwa, że w końcu nikt nawet nie musiał hamować bo dopiero jak już zakończyłem manewr to dla samochodów chcących wjechać na skrzyżowanie zapaliło się zielone światło, że tam naprawdę były duże odległości (+ 3 szerokości pasów, które musiały pokonać nadjeżdżające samochody). Nadto nie zrobiłem tego nawet przez nieuwagę a tylko chciałem przyczynić się do tego aby udrożnić ruch wobec nieobecności Policji. Pomimo bardzo apodyktycznego tonu pani policjant argumentowałem spokojnie i grzecznie. Efekt był jednak dokładnie odwrotny od zamierzonego – pani coraz bardziej eskalowała nieprzyjemną atmosferę. Fajnie znowu poczuć się młodym ale nie koniecznie przez powrót do czasów, kiedy pani przedszkolanka szarpała za ucho. Sytuację starał się rozładowywać pan policjant. Nawet kiedy okazało się, że nie mam ze sobą dokumentu prawa jazdy zaproponowałem, że w kilka minut może mi je dowieźć syn. Pan policjant się trochę wahał ale w końcu powiedział, że nie jest to konieczne i że w oparciu o dowód osobisty zostaną zweryfikowane moje uprawnienia. Niestety ale wydaje mi się, że to był podkomendny tej pani. Podtrzymywałem, że nałożona przez nią kara jest zupełnie nieadekwatna, nie uwzględniająca okoliczności, tego że mam czyste konto punktów karnych oraz bezkolizyjną historię. W końcu sama Policja wiedząc o tym wydarzeniu powinna przedsięwziąć środki zaradcze usprawniające ruch, może wręcz nim ręcznie pokierować. Zamiast tego (w ilości przynajmniej pięciu oznakowanych samochodów oraz co najmniej jednego po cywilu) woleli się czaić wokół skrzyżowania w nadziei, że może uda im się kogoś ukarać. Czy tak oto powinna być zadaniowa Policja w dniu najważniejszego święto państwowego?!?

Wobec powyższego pani policjant zdecydowała o skierowaniu sprawy do Sądu. Żeby postawić kropkę nad „i” ochoczo oznajmiła, że do wykroczeń dołoży jednak również fakt braku dokumentu prawa jazdy, które wcześniej miało już nie być takie istotne i którego przecież deklarowałem sprawne dostarczenie.

Stan emocjonalny tej pani najlepiej ilustruje kilka takich obrazków:

  1. W pewnym momencie po przedłużającej się interwencji (w sumie trwała ona chyba ponad 20 minut) wysiadłem z samochodu tłumacząc, że mimo tych wszystkich okoliczności to wychowany byłem tak, że wstaję kiedy kobieta coś do mnie mówi. Na to raptownie uciekła pani do tyłu ze 3 kroki przyjmując pozycję bojową. I śmieszno i straszno – zupełnie jakbym ją chciał chwycić za gardło. Pewnie fajnie jej było jeszcze coś takiego dorzucić do oskarżenia.
  2. Po interwencji owa pani, która była równocześnie kierowcą radiowozu nie zasygnalizowała lewym kierunkowskazem zamiaru włączenia się do ruchu na trzy pasmową jednię al. Uni lubelskiej. Włączyła go dopiero jak zmieniała pas pierwszy na pas środkowy. Niestety ale wtedy z kolei pozostawiła go mrugającym jadąc tak aż do świateł (skrzyżowania z galerią Tarasy zamkowe).
  3. Poproszono mnie o złożenie podpisu pod oświadczeniem o prawdziwości/aktualności adresu zamieszkania z mojego dowodu osobistego – co oczywiście uczyniłem. Problem jednak w tym, że policjanci nie mieli ubranych rękawiczek.

Nie jestem typem pieniacza sądowego ani anarchisty, jednak czułem bardzo silną wewnętrzną niezgodę na przyjęcie tej kary przede wszystkim jako obywatel ale również i jako kierowca (nie najgorszy jak sądzę).

Pan Jarosław, czytelnik