Z okazji 80 rocznicy pojawienia się pierwszych Cichociemnych Muzeum w Dęblinie przygotowało edukacyjny związany z tą rocznicą.
W nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. pierwsza ekipa cichociemnych znalazła się na terenie okupowanym przez Niemców. Dowódcą samolotu był ppor. Francis Keast z 419 eskadry do zadań specjalnych, który pilotował dwusilnikowego Whitleya Z-6473 – z trzema skoczkami i czterema zasobnikami. Była to operacja lotnicza o kryptonimie „Adolphus” i oznaczeniu cyfrowym „0”. Skład osobowy ekipy stanowili: kpt. lotnictwa Stanisław Krzymowski „Kostka”, por. kawalerii Józef Zabielski „Żbik” oraz kurier do Delegatury Rządu Czesław Raczkowski „Włodek”. Wydarzenie to zapoczątkowało kolejne akcje przerzutowe 316 cichociemnych.
W 2021 roku przypada 80. ta rocznica pierwszego skoku bojowego do Polski.
Czym się zajmowali?
Cichociemni służący po zrzucie do kraju, zajmowali się pozyskiwaniem dla wywiadu AK części z niewybuchów rakiet V2 z okolic Sarnak na Podlasiu. Takim był m.in. szef wywiadu AK płk Kazimierz Iranek Osmecki
W nocy z 13 na 14 marca 1943 zrzucony do Kraju, na osobistą prośbę gen. Stefana Roweckiego. Od kwietnia 1943 był szefem Oddziału IV (kwatermistrzowskiego) Komendy Głównej Armii Krajowej, następnie w styczniu 1944 został szefem Oddziału II (informacyjno-wywiadowczego) Komendy Głównej AK. Funkcję tę pełnił do czasu Powstania Warszawskiego i w trakcie jego trwania. „Jeszcze z początkiem 1944 r., gdy rozpoznano, jakiego rodzaju próby odbywają się w Bliźnie, uzyskałem zgodę dowódcy AK, gen. Tadeusza Bora–Komorowskiego, by Kedyw (Kierownictwo Dywersji) siłą zdobył niewystrzelony pocisk i dostarczył komisji badawczej” -tak wspominał to płk Kazimierz Iranek-Osmecki.
Pomogła im w tym zupełnie niezwykła wiadomość. Otóż 20 maja 1944 roku jedna z rakiet V2 wpadła do rozlewisk Bugu – znów w rejonie wsi Klimczyce w pobliżu Sarnaków. Głowica nie eksplodowała – najpewniej na skutek kontaktu z bagnistym podłożem – zbyt miękkim, by uderzenie mogło wyzwolić zapalnik. Cały pocisk przetrwał w niemal nienaruszonym stanie. Niemcy nie zdołali namierzyć miejsca, w którym spadł niewypał. Udało to się natomiast lokalnym żołnierzom Armii Krajowej. Pierwsze, co zrobili po dotarciu do pocisku, było jego dokładne zamaskowanie. Udało się to tak dobrze, że podczas dalszych poszukiwań Niemcy kilkakrotnie mijali swą zgubę.
Ze stodoły pod Hołowczycami kluczowe elementy wymontowane z rakiety zostały wywiezione do Warszawy. Tam trafiły na stoły laboratoryjne najlepszych specjalistów w kraju. Inżynier Janusz Groszkowski gruntownie przebadał układy sterowania rakiety, rozpracowując przy tym innowacyjny sposób ich działania. Z kolei Marceli Struszyński, profesor Politechniki Warszawskiej, przeanalizował silnik rakiety, stwierdzając między innymi, że w roli utleniacza paliwa rakietowego zastosowano silnie stężony nadtlenek wodoru. Podobnych odkryć nie brakowało – zarazem jednak było zupełnie jasne, że rakieta naprawdę powinna trafić do Londynu na badania prowadzone w warunkach, o których w warszawskiej konspiracji nie mogło być mowy.
Z lądowiska pod Tarnowem części V2 zostały przewiezione do Londynu.